Maciej nerwowo przechadzał się po dywanie. Wiedział, że pora śniadania jest bliska. Jedno krótkie miauu i powinna dać mu jeść. Nie zareagowała. Spróbował przeciągłego miauuuuu. Nic. Kolejny raz w tym tygodniu wskoczył na białą kołdrę i miodowymi oczami wpatrywał się w śpiącą twarz Karoliny. Nie zauważył reakcji z jej strony. Delikatnie zaczął ugniatać łapami kołdrę, dając jej do zrozumienia, że pora na jego śniadanie. Nic. Czarną łapą  pacną ją w nos. Ruda głowa się poruszyła. Jeszcze dla pewności pacnięcie powtórzył trzy razy. Uśmiechnęła się powoli otwierając oczy.

– No dobrze,  dobrze już wstaję – mruknęła mu w aksamitne futro, tak często przez nią wyczesywane. Maciej wyrwał się z uścisku i z głową do góry pomaszerował do kuchni.

Usiadła na brzegu łóżka. Wyłączyła budzik. Związała włosy w niesfornego koka, założyła szary szlafrok i poczłapała za niecierpliwym miauuuuu.  Puszysty ogon  energicznie przechadzał się wokół miski tuż za swoim właścicielem. Jak tylko weszła zatrzymał się i spojrzeniem dał do zrozumienia, że dłużej czekać nie będzie.

– Już, już, masz tu swoje pyszności – powiedziała sięgając do dolnej szuflady kuchennej szafki.

Kiedy Maciej był zajęty miską, ona mogła spokojnie zjeść swoje śniadanie. Śniadanie było dla niej najważniejszym posiłkiem dnia. Było czymś w rodzaju rytuału. Chwilą kiedy jeszcze uśpione myśli powoli nabierają rozpędu, a świat za oknem kolorów. Na śniadanie zawsze miała czas.

Ekspres do kawy cicho zaszumiał, ulubiony zapach, wypełnił kuchnię. Cieniutka, biała filiżanka – pierwsza, którą kupiła na targu staroci w jednym z miasteczek na południu Francji –  rozgrzała się pod wpływem gorącej kawy. Przyrumienione tosty ułożyła na talerzyku i odkręciła pękaty słoik z domową konfiturą. Ostatni słoik i wspomnienie lata. Usiadła przy kuchennym stole. Lubiła patrzeć przez okno jak Warszawa budzi się do życia.

Popijała czarną kawę i analizowała plan dnia. Zawsze miała plan, a na wypadek gdyby plan zawiódł miała inny plan. Bez planu nie potrafiła funkcjonować. Plan musiał być zapisany w kalendarzu, który zawsze miała przy sobie.