– Załóż czapkę – popatrzył na nią i mocniej naciągną swoją na głowę – Przeziębisz się.

– To tylko śnieg – uśmiechnęła się do niego.

We włosach miała bielusieńkie śnieżynki, czuła mróz na policzkach i była pewna, że ma zaczerwieniony nos. Wyobrażała sobie jak musi wyglądać, lecz nic jej to nie obchodziło.  Popołudniowy śnieg był delikatny i miękki.  Celowo wystawiała twarz na jego  płatki, czułe jak matczyne pocałunki. Wróciła myślami do swojego dzieciństwa, do długich zimowych dni na przedmieściach małego miasteczka. Przypomniała sobie  górkę za domem, jej ośnieżone zbocza i wyślizganą skocznie, śmiech dzieci z sąsiedztwa, które  wciągały sanki na szczyt by za chwilę z bijącym sercem zjechać  prosto w drewniany płot. Przypomniała sobie worki wypchane słomą, które przygotowywała z młodszą siostrą, żółte źdźbła znaczące drogę  z domu na górkę. Chichocząc zjeżdżały dopóki worki się nie rozpadły, a przemoknięte ubrania nie zamieniły się w sople lodu. Były wtedy takie szczęśliwe.

Prawie całkiem zapomniała o tamtych czasach.

– Zupełnie przemarzłem –  chuchał na skostniałe dłonie – chyba mi odpadną palce – szli przez miejski park, towarzyszył im śmiech dzieci bawiących się na pobliskiej górce i skrzypienie śniegu pod stopami – chodź – pociągną ja za rękaw kurtki – zjemy coś ciepłego, to nam dobrze zrobi.

To był taki dzień, podczas którego chciały się bawić małe dziewczynki.